Archiwum wrzesień 2007


Wehikuł czasu
Autor: angelous
28 września 2007, 13:36

 Miałem tą notkę przygotowaną na pendrive ale pani w bibliotece nie pozwoliła mi go użyć=\

Chciałbym mieć takie ustrójstwo - wehikuł czasu. Mógłbym się cofnąć w czasie np. do 104 godzin czy do dnia, w którym mogłem się wyspać w ciepłym wyrze a potem rozkoszować się wolnym czasem. Chciałbym wrócić do dni w których można było żyć beztrosko i nie przemęczać swojej pustej głowy. Chciałbym mieć takie urządzenie jeszcze w jednym celu. Pragnąłbym cofnąć się do np. takiej trzeciej liceum i zmienić swoje nastawienie, postawę i zachowanie wobec pewnych osób. Wiem ile nerwów je to kosztowało a mnie dręczą ciągle wyrzuty sumienia. Gdybym się kiedyś zachowywał inaczej to może wszystko byłoby teraz inne. Ale niestety - podróże w czasie to tylko wymysł filmów science fiction. Jest mi tutaj źle. Nie ukrywam tego. Nie wiem ile będę potrzebował czasu by się zaklimatyzować tutaj. Boję się co to będzie, boję się każdego kolejnego dnia. Po malutku tracę tutaj rachubę czasu. Siedzę tutaj 3 dni i nie wiem jak one zleciały. Jakby się zlały w jeden długi dzień.

Jestem teraz w Olsztynie. Zadupie. Niby to ma być mój drugi dom a nie czuję się by tak było. Całą noc nie mogłem spać. Prześladowały mnie jakieś koszmary po których budziłem się zlany potem. Na szczęście ich nie pamiętam. W ogóle dostaję schiz. Mylę ludzi, gadam do siebie i ze zdjęciami i jakoś ogólnie jest nie za ciekawie. Tęskno mi bardzo za ludzmi jest. Na szczęście W. nie daje mi okazji do siedzenia i smutania się:)

Wczoraj pewna osoba mnie bardzo zasmuciła. Nie widziałem Jej X czasu a Ona nie potrafiła znaleźć 5 min by wpaść na kawę. Zmieniła się. To nie tylko moje spostrzeżenie. Przez całe wakacje nie dostałem od Niej smsa w stylu "hej, co u Ciebie"? a przynajmniej sobie nie przypominam bym dostał. Przykro mi trochę, że ma wobec mnie taki stosunek. I w sumie nie jest tylko mi przykro.

Wczoraj miałem spotkanie z prodziekanem, opiekunem roku i samorządem. Szok - nie podobają mi się Ci ludzie. Już sam wygląd ich zniechęca mnie do nich. Ale zobaczymy jak to będzie. Nie oceniajmy książek po okładce.

Będzie co ma być...

Pożegniania cz. II
Autor: angelous
26 września 2007, 11:23

Bum bum bum.... No to dzisiaj wyjeżdżam. Mam pociąg o 13.37. Cieszę się, że Sola mnie odprowadzi:) I wiecie co, znalazłem jeden pozytywny aspekt mego wyjazdu - chce odzyskać swoje skarpetki...

Nie wiem kiedy teraz coś skrobnę bo nie będę miał prawdopodobnie neta.

Haldir

Pożegnania...
Autor: angelous
23 września 2007, 11:33

 Nienawidzę pożegnań, a teraz tyle ich było/będzie =(. Po wczorajszym ryczałem jak małe dziecko całą noc... Nie pamiętam kiedy byłem ostatnio w takim stanie. Nie mogę się z tym pogodzić, z tą dorosłością, z tymi wyjazdami. Miałem 4 miesiące wakacji ale nie wiem nawet gdzie ten czas uciekł. Wszystko minęło tak szybko. Jak z bata strzelił... Zakończenie roku szkolnego pamiętam jakby odbyło się wczoraj. Spędziłem całe wakacje z Solą i Aniołkiem i mogę powiedzieć z ręką na sercu - nigdy lepszych wakacji nie miałem. Dziękuję Wam dziewczyny, że byłyście, jesteście i będziecie:*

Czemu to wszystko musi być tak cholernie ciężko? Kiedyś bym powiedział, że skoro odczuwamy smutek i radość to znaczy, że jesteśmy ludźmi. Ale czemu te odczucia muszą być aż takie ciężkie?

Wczoraj pożegnałem się z Aniołkiem... Wprawdzie ja wyjeżdżam już też za parę dni ale te kilka, które spędzę jeszcze W Ełku będą zajebiście ciężkie dla mnie. Nie zadzwoni już do mnie, nie spotkamy się na film/angielski, nie będę odprowadzać już jej do domu... Aniołku mam nadzieję, że spotkamy się tak szybko jak to będzie możliwe... :*

Na szczęście, jeszcze przez te parę dni będzie Sola i wiem, że nie pozwoli mi się smutać. Tylko, że z Nią też będę się musiał pożegnać...

Ciężko mi jest...

If I were a madman, jaba dibi-dibi-dam...
Autor: angelous
22 września 2007, 18:27

Ostatnio wraz z Aniołkiem oglądaliśmy film pt. "Lot nad kukułczym gniazdem". Film jest IMHO kapitalny, lecz nie o tym zamierzam bajdurzyć.

Główny bohater - McMurphy - pragnął się wymigać od pracy w kamieniołomach poprzez udawanie niepełnosprawnego umysłowo. Udało mu się oszukać władze więzienia i ostatecznie został zamknięty w szpitalu psychiatrycznym. Niby był on najnormalniejszy ze wszystkich pacjentów, ale jednak nie wyglądało na to, że był on w pełni zdrowy umysłowo. I tu nasuwa się moje pytanie - czy każdy z nas nie ma w sobie chociaż odrobiny z szaleńca?

Myślę, że ma. Jeśli by iść drogą "ze skrajności w skrajność" to można by powiedzieć, że każdy z nas jest wariatem, a im dłużej zachowujemy się dziwacznie tym bardziej te zachowanie staje się normalne i ludzie zaczynają je akceptować oraz tolerować. Jednakże  sądzę, że szaleństwo u każdego obywatela objawia się w inny sposób. Nie ma jednego określonego wzorca hmm użyję kolokwialnego zwrotu - by być świrem.

Czy czasem, jeśli pragniemy czegoś bardzo mocno to nie odczuwamy bądź czy nie mówią nam ludzie, że nasz cel opętał nasz umysł i nie potrafimy myśleć o niczym innym? Ciągle o tym myślimy, mówimy, dajemy sygnały naszymi gestami, ciałem, mimo że to wszystko jest niepotrzebne. Nie po to posiadamy mózgi by je ograniczać tylko do jednej, określonej rzeczy. Nasza obsesja nie może zasłaniać nam rzeczywistości. Albo inna sytuacja - coś nam się udało bądź otrzymaliśmy jakiś przedmiot, który chcieliśmy mieć od bardzo bardzo dawna. Nasza radość nie zna granic. Nie potrafimy usiedzieć w miejscu z zachwytu. Zamiast cieszyć się po cichu, tylko w naszym sercu, my chcielibyśmy oznajmić całemu światu o naszym niebywałym szczęściu. Te zachowanie jest niby typowe ludzkie ale u drugiego człowieka wzbudza jakieś, nawet małe, zdziwienie. Ostatni przykład - ponieśliśmy klęskę, porażkę, coś nam nie wyszło. Jesteśmy załamani. W furii naszego gniewu jesteśmy gotowi warczeć na wszystkich w okół, krzyczeć, coś zdemolować, innymi słowy, zachowywać się nadpobudliwie. Czy to też nie jest jakiś rodzaj szaleństwa?

Śmiem twierdzić, że każdy z nas, gdzieś w głębi duszy posiada małego szaleńca, a szaleństwo (ale takie w granicach rozsądku) jest nieodłączną częścią życia codziennego. Nie mówię tutaj o schizofrenii czy innych tego typu zaburzeniach. Mówię o normalnym, przeciętnym zjadaczu chleba, który od czasu do czasu potrafi zachować się w sposób, w jaki nie pomyślałby, że może się zachować. Gdyby nie szaleństwo - nasz świat byłby po prostu monotonny i strasznie przewidywalny.

xxx
Autor: angelous
22 września 2007, 16:17

 Chyba czas napisać notkę, co nie?

Dzisiaj zawiozłem swoje rzeczy do Olsztyna. Podróż - masakra. Jechaliśmy zdezelowanym samochodem a'la Żuk na pace. Każda koleina zostawiła siniak na mojej hm nie powiem gdzie. A kierowca był nader miły. Aż momentami do obrzydzenia. Molestował mnie ruskimi fajkami bym zapalił=/

Jakoś tak mi dziwnie teraz po tym jak wszystko tam zostawiłem. Nawet głupiej lampki mi teraz brakuje na biurku. Czuję się jakbym zostawił w Olsztynie część siebie, swojego życia, chociaż wiem, że nie będę się tam czuł jak w domu. Nieważne jak długo będę tam mieszkać. Dom to jest dom. Wątpię bym przywykł to mieszkania w pokoju "salonowym". Ale cóż - życie. Nic na to nie poradzę, że trzeba wyjechać. Coś mnie w kościach łamie, że znowu będę miał chroniczne dołki i dołeczki spowodowane wyjazdem i rozjazdem z ludźmi. Cholera, jestem za wrażliwy i zbyt ograniczony by móc myśleć pozytywniej. Czemuś mnie takim uczynił? Dla mnie przyszłość to przyszły tydzień. Nie potrafię niczego sobie zaplanować na dalszy termin. Wolę żyć dniem. Staram się nie zaglądać w przyszłość bo chyba zbyt się jej boję...

Szlag by to trafił, nawet nie idzie mi pisanie notki...