Najnowsze wpisy, strona 10


Nadzieja
Autor: angelous
10 września 2007, 23:27

><><><><><><

Durne dziecko sobie coś ubzdurało....

><><><><><><

Czym jest nadzieja? Mi osobiście te słowo zawsze przywodzi na myśl sentencję z filmu "V for Vendetta". Mimo że kompletnie nie pasuje ona do notki to jednak przytoczę ją bo mi się bardzo podoba:

V: "What you have are bullets and the hope that when your guns are empty I'm no longer standing, because if I am, you'll all be dead before you've reloaded."

Ale co rzeczy? Co to jest nadzieja? Ufność, że będzie dobrze? Że coś się powiedzie? Nie wierzę w to... Nic nie można osiągnąć poprzez brak działania a tylko oparciu się na jednej myśli. By coś osiągnąć trzeba do tego dążyć. I dopiero wtedy, gdy wiem, że coś robimy w kierunku naszego celu, możemy dodawać sobie siły nadzieją. Nigdy w żadnym innym wypadku. Nie możemy spocząć na laurach i mieć nadzieję, że jednak będzie dobrze. Sami musimy na to zapracować. Jeśli uda się bez wysiłku - szczęśliwy przypadek. Ale jeśli wiemy, że zrobiliśmy już wszystko co w naszej mocy a jednak się nie udało - nie warto mieć dalej nadziei. Potrafi być ona zgubna. Nadzieja jest bardzo niebezpieczna jak to mówił Redds. Można przez nią popaść w obłęd i ubzdurać się, że jest się kimś, kim się tak na prawdę nie jest i każdego dnia przeżywać na nowo wciąż ten sam żal. Trzeba wierzyć we własne siły a nie w złudną nadzieję. Oj wiele osób by się zapewne ze mną nie zgodziło na temat tego co mówię (piszę). Ale to jest tak samo jak z marzeniami - lepiej nie mieć nadziei i mieć miłe zaskoczenie w razie uśmiechu losu albo mniejsze rozczarowanie gdy dopadnie nas pech.

Nadzieja jest matką głupich, która swoich dzieci nie kocha.

***
Autor: angelous
06 września 2007, 23:30

 "Żaden dobry uczynek nie uchodzi bezkarnie."

Cytat pochodzi z filmu "Next". Filmy głupi jak lato z radiem a jednak ten cytat ma trochę racji. Już piszę o co mi chodzi...

Buszowałem sobie trochę w necie i w pewnym momencie zacząłem czytać prawo Kościoła Katolickiego. Dowiedziałem się jednej arcyciekawej rzeczy. Zrobiłem coś przez co automatycznie zostałem ekskomunikowany z Kościoła Katolickiego... Innymi słowy nie mam prawa brać udziału w żadnych mszach ani innych obrządkach dotyczących religii rzymsko-katolickiej.

Pewnego razu zostałem poproszony (a może sam zaproponowałem?) o pomoc. Pomogłem. Nie była to prośba w stylu "pożycz ołówek". Może gdybym wtedy nie pomógł los pewnej osoby by się potoczył całkiem inaczej ale kto wie co by wtedy życie innego wymyśliło.

Wprawdzie mój stosunek do KK jest w miarę "luźny" lecz trochę się przejąłem jak to przeczytałem. Chodzi mi o te prawo. Na msze i tak nie uczęszczam lecz nie znaczy to, że jestem niewierzący i jest mi obojętne to co będzie afterlife. Nie boję się śmierci samej w sobie ale tego co będzie po niej. A widzę tylko 2 rozwiązania. Te "na górze" i te "na dole". Te na dole nie jest raczej zbyt przyjemne. Wieczne męki, cierpienia etc. Nie sądzę by to był ból fizyczny. Takiego owszem boję się ale nie aż tak jak bólu psychicznego. Boję się, że piekło to będzie przeżywanie wciąż na nowo tych najgorszych momentów ze swojego życia. Tak sobie je wyobrażam. I boję się tego, nawet bardzo. Dlatego ekskomunika wywarła na mnie taki wpływ. Jeśli równa się ona straceniu szansy na zbawienie to muszę coś z tym zrobić... Nie wiem dokładnie co się dzieje z osobą ekskomunikowaną, muszę to sprawdzić w księgach. Aczkolwiek jak mówiłem - wywarło na mnie to wpływ i nie jest dla mnie to żadną "błahostką"....

Wierszodanie...
Autor: angelous
26 sierpnia 2007, 23:21

- Więc czemu?
- Przecież mówiłam ci czemu nie możemy być razem...
- Ale przecież kochamy się! Czy to nie wystarcza?
- Owszem, przeważnie wystarcza.
- Przeważnie?
- Czasami kochankowie nie mogą być ze sobą właśnie ze względu na swoją miłość...
- J.. jak to?
- Czasami uczucie bywa tak mocne, że strach przed zranieniem jest zbyt duży by móc być razem. A co by było gdyby nam nie wyszło Ukochany? Potrafiłbyś wtedy sprawić, że mój głos nie będzie kaleczył uszu twoich? Że twój wzrok nie będzie cierpiał na widok mój? Że twoja skóra nie będzie płonęła pod wpływem dotyku mego?
- Kochanie wiesz przecież, że nawet gdyby nam nie wys... wyszło to mimo wszystko nadal będziesz miła memu sercu.
- Wierzę w twe słowa Ukochany. Wierzę bo Ci ufam. Z pewnością iskra tkwiąca między nami nadal będzie mocno żarzyła się lecz będzie taki czas, że przygaśnie i będzie  wypuszczała tylko niewielkie promyki. Będzie to czas ciężki i okrutny dla naszych serc. Czas w którym będziemy cierpieć. Jesteś gotowy na niego?
- Teraz już zrozumiałem na czym polegają Twoje obawy. Cierpienie. Owszem, boję się go. Mimo to, że boję się go bardzo to wierzę, że gdy owy czas przeminie, znowu będzie tak jak dawniej. Ale czy zdołamy zwyciężyć nad samym sobą i przetrwać? Czy zdołamy pozostawić nasze ciała nienaruszone a umysły uchronić przed szaleństwem?
- Dlatego właśnie nie możemy być razem Ukochany. Jesteś dla mnie zbyt ważną osobą, zbyt bliską memu sercu bym mogła Cię stracić. Nawet jeśli tylko na chwilę.
- Ale czy ryzykując nasze ognisko uczuć nie rozrosłoby się?
- Wiem, że będzie nam ciężko. Ale za czasem docenimy to. Nadal będziesz mym Ukochanym a ja Twoją Kochaną. To jest jedyny sposób by utrwalić to co jest między nami i nie zaszkodzić temu. Przecież wiesz, że mam rację.
- Wiem. Czasami nie mogę tylko pojąć czemu serce nie może iść w parze z rozumem. Ale rozumiem również, że czasem by coś zyskać, trzeba coś ofiarować. Nie możemy nic osiągnąć bez choćby najmniejszego poświęcenia. A jeśli owe poświęcenie nie jest takiej samej wartości jak nasz cel to wtedy los może zwrócić się przeciwko nam. Och Bogowie, jak ja chciałbym móc ominąć te jedno z wielu praw natury! Kochana, czy myślisz, że może kiedyś...?
- Nie wiem Ukochany. Chciałabym Ci dać moje słowo ale nie potrafię przewidzieć co przyszłość przyniesie. Co ma być to będzie. Niebo znajdziemy wszędzie. Bądźmy cierpliwi i witajmy każdy nowy dzień z rękoma szeroko ku niemu wyciągniętymi.
- Masz rację. Kroczmy przed siebie z podniesionymi głowami bo kto wie co przyniesie ranek.
- Kocham Cię Ukochany.
- Kocham Cię Kochana. 

19 urodziny
Autor: angelous
24 sierpnia 2007, 21:50

 Dzisiaj skończyłem 19 lat... Ile to ja rzeczy widziałem przez te 19 mgnień wiosny.... A ilu to jeszcze nie widziałem=/ Ale to nic, jeszcze wiele przede mną=] Mimo iż już od równo roku jestem dorosły to nadal się czuję jakbym miał mentalność dziecka xD

Na początku chciałbym podziękować Zającowi za notkowe życzonka - arigato:*

A teraz przejdźmy do rzeczy najważniejszej, z powodu której, powstała ta notka... Nigdy mnie nic podobnego nie spotkało. Nigdy nie spotkało mnie Coś tak miłego.... A mianowicie wczoraj takie trzy jedne Kochane wyprawiły mi imprezę urodzinową... Wątpię by kiedykolwiek w życiu było mi tak miło. Mimo że nie było tego po mnie widać to cholernie się wzruszyłem tym wszystkim a momentem kulminacyjnym mego wzruszenia był mój prezent... - najlepszy jaki mogłem sobie wymarzyć! Nieważne gdzie będę mieszkał, on zawsze będzie mi towarzyszył i przypominał o tamtym dniu. Prawdziwy prezent od serca. Oczywiście nie byłoby tej imprezki bez paru nadprogramowych emocji - straż pożarna, wichura, gaszenie trawnika, burza, brak prądu, nocne powitanie bez rodziców (akurat z tego to mógłbym zrezygnować) - oj będzie co wspominać, oj będzie=]

Naprawdę nie potrafię obrać tego w słowa jaki się czuję szczęśliwy, a tym bardziej nie potrafiłbym znaleźć takiego słowa bym mógł wyrazić dziewczynom moją wdzięczność.

Dziękuję Kochane Misiaki:***

Oczywiście, dziękuję również wszystkim innym ludziom, którzy pamiętali o takim niby zwyczajnym ale dla mnie nadzwyczajnym dniu:*

"Nigdy nie zapominaj najpiękniejszych dni twego życia! Wracaj do nich, ilekroć w twoim życiu wszystko zaczyna się walić."

Phil Bosmans

Wolność
Autor: angelous
22 sierpnia 2007, 22:26

 Często słyszę texty typu "skończyłem 18 lat toteż jestem wolny; mam już własne mieszkanie co czyni mnie wolnym; żyję w wolnym demokratycznym kraju" etc. Ale czy ludzie naprawdę są wolni?

Moim zdaniem - nie. Zawsze jest coś co nas ogranicza. Może to być wiele rzeczy - rodzice, pieniądze, prawo, zobowiązania, nałogi, inni ludzie. Nigdy nie mamy całkowitego wpływu na nasze decyzje. Zawsze coś na nie oddziałuje.  Więc czy jest sposób by poczuć się wolnym? Myślę, że Krailsheimer najlepiej zobrazował tą sytuację:

"Aby czuć się wolnym istnieje prosty sposób: nie szarpać i nie napinać smyczy."

Zgadzam się z nim. Żeby być wolnym, człowiek musi znać pewne granice, których nie może przekroczyć. Jeśli będziemy postępować rozsądnie i będziemy umieli dostosować się do z góry ustalonych zasad (np. zasady panujące w domu) to wyjdzie nam to na dobre, a z pewnością na tym nie ucierpimy. Nawet jeśli tak nam będzie się wydawało, że jest nam źle, to z czasem zrozumiemy, że tak naprawdę to było tylko narzekanie z naszej strony wobec otaczającego nas świata. Wtedy dopiero, myślę, że będziemy mogli się nazwać wolnymi ludźmi, a dokładniej - wolnymi ludźmi ze świadomością istniejących ograniczeń.

Osobiście cieszę się czasami, że nie mi decydować o niektórych sprawach i muszę liczyć się ze zdaniem innych. Owszem, są momenty, kiedy czuję się uwięziony, ale po pewnym czasie dziękuję im za te wszystkie "granice". Gdyby nie one to strach się bać ile strasznych rzeczy bym popełnił w swoim życiu.