27 lipca 2007, 16:41
Czy jestem wierzący? Nie wiem... Z poprzedniego zdania wynika, że jestem agnostykiem. Ale czy na pewno? Tego też nie jestem pewien. Może zacznijmy od początku...
Wychowany zostałem w katolickiej, wierzącej rodzinie. Od małego pamiętam, że modlitwy i cotygodniowe chodzenie na msze były na porządku dziennym. Myślę, że bardziej to robiłem bo tak mnie wychowano i taki był zwyczaj w domu. Ale przecież byłem tylko małym dzieckiem, które jeszcze nie za bardzo rozumiało otaczający go świat. Kiedy stałem już się świadomy, tzn. zdolny do podejmowania własnych decyzji, byłem osobą wierzącą. Na początku liceum pamiętam, że byłem prawie bigotem. Przez pewien okres czasu, mówiłem codziennie litanie. Nie robiłem tego na pokaz. Po prostu chciałem to robić i było mi z tym dobrze. Gdzieś w połowie liceum wszystko uległo diametralnej zmianie. Heh, trochę pecha i nieszczęścia w życiu i od razu wychodzi na jaw, jaka to krucha i ulotna wiara w Boga jest. Stałem się ateistą. Odrzucałem wszystkie doktryny, a przede wszystkim samego Boga. Przestałem chodzić do kościoła. Nie chodziłem do niego już wcześniej ale to przez to, że ten cyrk, który odbywał się przy moim bierzmowaniu oraz nawiedzone katechetki dostatecznie mnie zniechęciły do mojej parafii. Wolałem w spokoju pomodlić się wieczorem w domu. Jedyną mądrą rzeczą jaka mi powiedziała katechetka to to, że każdy rodzaj modlitwy jest dobry. A poza tym to była ona p*****a jak lato z radiem. Potem już nie chodziłem bo nie miałem po co. Lecz po pewnym czasie zrozumiałem, że zawsze kiedy jest ciężko i nic nie wychodzi zwracałem się w myślach z modłami do Boga by było lepiej. W końcu znowu stałem się wierzący. A może nim byłem cały czas? Sam nie wiem. Aczkolwiek wg księży by być wierzącym trzeba przyjmować wszystkie ustalone sakramenty, przykazania i nakazy. Nie zgadzałem się z nimi do końca. Toteż, czy mogę się nazywać wierzącym?
Nie chodzę na msze święte bo moim zdaniem Bogowi nie chodzi o to by narzucać nam różnego rodzaju nakazy, lecz byśmy wierzyli dobrowolnie. Nie modlę się może za pomocą formułek typu pater noster i reszta spółki. IHMO każdy rodzaj modlitwy jest dobry. To, że sobie pomyślę o Bogu to też jest poniekąd jakimś rodzajem rozmowy z Nim. Wierzę, że istnieje jakieś wyższe stworzenie. Samorzutnie wyobrażam sobie, że jest siwym starcem patrzącym na wszystkim z góry. Jednakże dopuszczam do siebie też myśl, że Bóg nie ma takowej postaci i my, ziemskie byty, nie jesteśmy w stanie Go sobie wyobrazić naszymi ograniczonymi, trójwymiarowymi umysłami. Nie przyjmuję niektórych tradycji chrześcijańskich z paru powodów. Po pierwsze, kanon Biblii został złożony przez ludzi wieki po Chrystusie i jaką mamy pewność, że zawiera on tylko te jedyne i prawdziwe teksty o Stwórcy? Skąd mamy pewność, że np. Ewangelia wg. Judasza nie jest prawdziwa? Ludzie, którzy składali kanon byli pod natchnieniem Duszka Świętego? Niah. Mogli go ułożyć z innych pobudek niż te dotyczące wiary. W końcu Rzym przeszedł na katolicyzm tylko ze względów politycznych. Sam cesarz przyjął chrzest na wiele lat po tym wydarzeniu i na parę dni przed śmiercią. Po drugie, jestem strasznie uprzedzony do obecnego ustroju i wyglądu Kościoła Katolickiego. Wymienię tylko 2 rzeczy, które mi się nie podobają bo nie chcę się zbytnio rozpisywać, gdyż ponieważ mogłaby wyjść z tego niezła praca magisterska. Nie podoba mi się strasznie to co Kościół zrobił z sexualnością. Gdy myślimy o tym, przychodzi nam na myśl "6. Nie cudzołóż". Teraz to kojarzy się ze wszystkim co nie jest stosunkiem w łożu małżeńskim, najlepiej w pozycji misjonarskiej i po ciemku (takie tam zalecenia KrK). Natomiast, jeśli się przyjrzymy etymologi słowa "cudzołożyć" dojdziemy do wniosku, że znaczy ono "nie sypiaj w cudzym łożu" (Kiedyś bawiłem się słownikami, a potem jakiś topic na forum potwierdził moją teorię). A cudze łoże to te, które nie jest łożem naszej drugiej połowy. Rozumiecie o co kaman? Nie będę dalej argumentował tej tezy, chociaż mógłbym. Przejdźmy do drugiej rzeczy, która mi się nie podoba w KrK. A mianowicie, nie podoba mi się to, że ludzie należący do wspólnoty wykorzystują Boga instrumentalnie. W jego wymieniu wydają osądy i się zabijają. Krucjaty, wojny w imieniu Boga, Jihad etc. Wątpię by Bóg tego chciał. Jak dla mnie to powiedzenie czegoś w stylu "Bóg Cię za to ukarze" jest już bluźnierstwem. Skąd możemy wiedzieć, co zamierza Pan? Czemu tak bezkarnie posługujemy się jego Osobą. Dobrym przykładem wykorzystywania Boga jako "rzeczy" jest LPR. Zasłania się, podaje się na Niego, nawiązuje do Jego nauk, tylko po to by osiągnąć własne cele jakim jest dojście do władzy. Co gorsze, nadinterpretuje Słowo (nie mówię tylko o LPR) i wykorzystuje je na własny sposób. Nie podoba mi się to, że Kościół Katolicki do tego wszystkiego doprowadził. No nie Leonie XIII? Jest jeszcze parę innych spraw, które mi się nie podobają ale o tym może kiedy indziej.
Moim zdaniem, wiara jest czymś osobistym. Nikt nie powinien nam narzucać sposobu w jaki mamy wierzyć. Kim są Ci ludzi skoro to oni decydują czy jesteśmy dobrzy czy źly? Czemu ludzie w sutannach wydają boskie osądy? To Bóg nas rozliczy na koniec z naszego życia.
"Many that live deserve death. And some that die deserve life. Can you give it to them? Then do not be too eager to deal out death in judgement."
J.R.R. Tolkien
Na chwilę obecną wierzę w wyższe istnienie, w wyższą moc. Nazywam ją Bogiem. Nie wiem, czy jest to starzec strzelający piorunami czy też może sfera będąca w eterze. Wyznaję poniekąd poglądy deistów. Wierzę, że to On stworzył świat (a raczej tchnął życie w tą pierwszą bakterię, która przybyła z meteorytem na Ziemię jak to mówiła pani M.) ale nie wierzę, że kieruje On naszym życiem. Tak jak pisałem we wcześniejszych notkach, uważam, że każdy jest kowalem własnego losu, a Bóg przygląda się wszystkiemu z góry.